Przez sen czuła, jakby ktoś jej wbijał szpilki w całe ciało. Straszny
ból powodował, że spała bardzo czujnie i kiedy zadzwonił budzik od razu
podniosła powieki. Przewróciła oczami na myśl, że dzisiaj kolejny dzień, który
trzeba będzie przeżyć. Właściwie to nie tak wyobrażała sobie czas spędzony w tym
mieście. Od zawsze było to jej wymarzone miejsce do życia, a teraz miała wrażenie,
jakby wszystko było pozbawione sensu. Była zdenerwowana na Hugo, który zadzwonił podczas najlepszego momentu w całej
imprezie i poprosił ją, aby jednak pojawiła się następnego dnia w jego domu, bo
wypadła mu ważna sprawa do załatwienia. Oczywiście nie wyjaśniła mu, że jest właśnie w
klubie, pije z przyjaciółkami piwo i zaraz ma poznać chłopaka z którym Monika
całowała się kilka chwil wcześniej w łazience. Po prostu zgodziła się, bo sama
nie wiedziała czemu, ale dziwnie zależało jej na tej pracy. Powiedziała
koleżankom, by resztę wieczoru spędziły bez niej, bo ona musi wrócić do
mieszkania, by przygotować się na następny dzień. Jednak dziewczyny były uparte i stwierdziły,
że albo wszystkie zostają, albo wszystkie idą. Dlatego wróciły do domu. Wstała,
otworzyła szafę i spojrzała na wewnętrzną stronę jej drzwi, gdzie było
zawieszone spore lustro. Wygląd osoby która się w nim pojawiła nie
satysfakcjonował jej. Ciemne włosy, zawsze ułożone, tamtego poranka wyglądały
co najmniej niekorzystnie. Oczy koloru gorzkiej czekolady stały się niewyraźne,
bardzo zaspane i szkliste. Sylwetka drobna, szczupła, o kobiecych kształtach. Jęknęła i zamknęła
szafę, po czym otworzyła ją po raz kolejny. Skarciła siebie w myślach, że traci
bezsensownie cenne sekundy poranka. Wyjęła z półek krótkie, dżinsowe
spodenki oraz koszulę w odcieniu pudrowego różu o lejącym materiale i włożyła
rzeczy na siebie. Szybko przejrzała się w lusterku i stwierdziła, że wygląda
jak zwykle beznadziejnie, choć w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Ruszyła
w stronę kuchni, co chwilę podpierając się ścian i mebli. Czuła się bardzo
słabo, ale wiedziała że musi wziąć się w garść, ponieważ miał być to pierwszy
dzień jej pracy. Przeszła przez aneks dzienny i znalazła się w kuchni, gdzie
otworzyła lodówkę. Świeciła pustkami. Gdzieś, na końcu, znalazła kawałek
zmrożonego sera i wepchała go do ust. Otworzyła pudełko po herbacie i odkryła,
że nie ma ani jednej torebki. Uśmiechnęła się ironicznie sama do siebie kręcąc
głową. Już czuła, że ten dzień nie zaliczy do udanych. Szybko przedostała się
do łazienki, gdzie nałożyła makijaż, wzięła najpotrzebniejsze rzeczy i wyszła z
domu, decydując, że zje śniadanie w McDonaldzie. Wychodząc z klatki na zewnątrz
poczuła falę gorącego powietrza. Zmarszczyła czoło, jak miała w zwyczaju, i ruszyła w stronę
przystanku. Próbowała się uśmiechnąć na myśl, że jest w Madrycie, jednym z
najpiękniejszych miejsc na ziemi, ale nie miała na to siły. Usiadła na ławce,
czekając na autobus i czytała slogany pojawiające się dookoła. Gdzieś było
napisane o wielkiej paczce rogalików za jedyne kilka euro, w innym miejscu coś
o jakiś Bajorach, a na jeszcze innym bilboardzie reklamowano proszek na ból
głowy. To ostatnie dało jej coś do myślenia i wyjęła z torebki leki zamknięte w
plastikowej tubie. Nasypała na rękę dwa po czym rozejrzała się wokół i dosypała
jeszcze kilka. Wszystko popiła wodą. Nie wiedziała, co jej dolegało – mógł być
to równie dobrze kac po ostatnim wieczorze jak i coś zupełnie innego, ale miała
nadzieję że Apap podziała zarazem na bolące ciało i duszę. Pogrążona w
zamyśleniu nie zauważyła nadjeżdżającego autobusu. W ostatnim momencie ocknęła
się i weszła do niego, gdy drzwi już się zamykały. Był prawie 40 stopniowy upał
i kilkadziesiąt osób w autobusie, co równało się kilkudziesięciu spoconym pachom. Wstrzymała oddech i obiecała sobie, że cokolwiek się stanie, nic nie wyprowadzi
jej już z równowagi.
***
Gdy wysiadła z autobusu bardzo jej ulżyło. Wiał lekki wietrzyk i trochę
się ochłodziło. Ruszyła w stronę centrum handlowego w którym na jednym z pięter
znajdowały się restauracje szybkiej obsługi. Podziwiała domy, wieżowce i różnego rodzaju zabytki
znajdujące się wokół galerii. Co chwilę zatrzymywała się, by móc choć chwilkę
dłużej popatrzeć na miasto. Z każdą
minutą jej humor się poprawiał. W końcu stanęła przed głównym wejściem Principe
Pio i weszła do środka. W środku tygodnia o tej porze ludzi w centrum było wyjątkowo
mało, dlatego swobodnie mogła przedostać się tam, gdzie chciała. Weszła na
ruchome schody i wjechała na górę. Miała wielką ochotę, żeby wejść do kilku
sklepów, które kusiły nowymi kolekcjami i wyprzedażami, ale nie miała na to
czasu. Stanęła przed kasą McDonalda i zdecydowała się na tosta i małą kawę.
Sięgnęła do torebki, by wyjąć portfel i zamarła. Przypomniała sobie, że rano
zapomniała włożyć do niego pieniędzy. Szybko sprawdziła, czy jakimś cudem ma
tam jeszcze chociaż drobniaki, ale nie było praktycznie nic. Zrezygnowana
opadła na krzesło stojące zaraz obok i usłyszała głos.
- Hej? Sorry?
Nagle zrobiło jej się gorąco i popatrzyła w stronę, z której dochodzi.
Nie musiała szukać daleko. Zobaczyła wysokiego chłopaka, mniej więcej w jej
wieku, o typowo hiszpańskiej urodzie.
- To tak jakby moje krzesło, bejbe. To znaczy jedno z moich krzeseł.
- Sorry, zaraz się przesiądę. Mogę na tamto? – wskazała siedzenie przy
innym stoliku – Czy ono też jest twoje?
- Wszystko tu jest moje, jeśli chcesz wiedzieć. To galeria handlowa
mojego ojca – uśmiechnął się szeroko i
powrócił do zjadania w obrzydliwy sposób tosta, który rozpadał się na
kawałki.
Nika już miała wstać, ponieważ i tak nie miała pieniędzy na śniadanie,
ale gdy tylko podniosła się z miejsca zrobiło jej się słabo i opadła na nie z
powrotem.
- Coś z tobą nie tak? – zapytał nowy znajomy, kiedy usłyszał, że Nika ciężko oddycha – Może tosta?
Weronika spojrzała na kawałek pieczywa z odrobiną topionego sera, który podsunął jej chłopak niewinnie się
uśmiechając. Była bardzo głodna, ale nie wyglądał zbyt apetycznie. Skrzywiła
się.
- Nie, dziękuję. Wszystko w porządku. Po prostu nie jadłam dziś jeszcze
nic, to pewnie dlatego.
- Pewnie tak – wzruszył ramionami – To czemu nic nie kupisz?
- Dobre pytanie. Nie wzięłam kasy z domu. Tobie to pewnie się nie
zdarza, prawda? Z ojcem milionerem zawsze
nosisz przy sobie sztabki złota - skwitowała ironicznie
- Nie aż tak – zaśmiał się i wstał od stołu
Po chwili wrócił z tostem i kubkiem kawy.
- Masz, prezencik dla ciebie. Raz w życiu będę miły. Ale skoro
doszliśmy już do etapu kupowania sobie śniadań, powinienem wiedzieć, jak masz
na imię. Ja jestem Mario.
Dziewczyna uśmiechnęła się zaskoczona, ale przyjęła podarunek i
rozpakowała jedzenie.
- Nika. Nie trzeba było,
naprawdę. Oddam ci pieniądze, obiecuję.
- Oddasz? Oddać to ty możesz co najwyżej w naturze – puścił jej oko i
zaśmiał się
Weronika popatrzyła na chłopaka przestraszona. Mario zerknął na nią i
roześmiał się jeszcze bardziej.
- Spokojnie. Niezła jesteś, ale już mam kogoś na oku. Ah, Sarę Carbonero.
To jest dopiero kobieta. Zazdroszczę temu
Ikerowi – przyznał rozmarzony
- Carbonero? – zapytała wyraźnie rozbawiona
- Tak, Carbonero. Ale ty pewnie nie wiesz kto to, bo nie wyglądasz mi
na hiszpankę. Masz w sobie coś wschodniego.
- Konkretnie polskiego. Ale składa się że dobrze wiem, kim jest
ta cała Carbonero.
- Aa, Polszka! Polszka ladna ziefszyny! – powiedział po polsku, mocno
kalecząc i oblizał górną wargę
Nika, która miała w ustach kawę, zaśmiała się i opluła przez przypadek stolik
i chłopaka.
- Sorry! Wielkie sorry.
- Ej, bejbe, uważaj trochę. Ty mi zabrałaś krzesło, ja ci kupiłem
śniadanie, a teraz mnie oplułaś. Dzięki, fajna zapłata.
- No przepraszam – powiedziała Nika wycierając stolik chusteczką i
wysłała znajomemu buziaka w powietrzu
Kiedy stolik był już czysty, Weronika odruchowo odblokowała telefon,
który leżał obok niej. Spojrzała na godzinę i otworzyła szeroko oczy.
- O mój Boże. Jest strasznie późno, spóźnię się do pracy. Muszę lecieć.
- Gdzie pracujesz?
- W sumie to jeszcze nie pracuję. Dzisiaj mam pierwszy dzień, idę
niańczyć jakieś dziecko. Najgorzej że nie mam pojęcia gdzie jest ta ulica. Miałam
wziąć taksówkę, ale nawet nie mam za co zapłacić.
- Jaki to adres?
- Czekaj – sięgnęła do torebki i wyjęła kawałek zmiętego papieru –
Adres masz tutaj.
- Uuu.
- „Uuu”?
- Na bogato – otworzył szeroko oczy i pokiwał głową, po czym przeniósł wzrok
na Nikę – Ten twój tatuś pracodawca musi być mocno nadziany. To strasznie
daleko, ekskluzywna dzielnica. Chodź, podrzucę cię. I tak za taksówkę zapłaciłabyś miliony.
- To nie w porządku. Poradzę sobie, naprawdę. I tak wystarczająco mi
pomogłeś.
- Nie marudź – podszedł do Niki, przechylił głowę i zrobił słodkie
oczka – Właściwie to zrobisz mi przysługę.
- Przysługę?
- Tak. Będę miał pretekst żeby przejechać się dłużej moim Maserati.
- Maserati, mówisz? To chyba dam się skusić – odparła z uśmiechem Nika
i ruszyli w stronę parkingu.
***
Podróż była długa i trochę męcząca. Nie była to godzina szczytu, ale
mimo wszystko w stolicy Hiszpanii na ulicach kręciło się mnóstwo samochodów.
Przedarcie się przez centrum, żeby dotrzeć na drugi koniec miasta, zajęło dużo
czasu, ale fakt, że jechali nowiutkim Maserati umilił im drogę. W czasie
podróży słuchali hiszpańskich przebojów i piosenki Katii „Boom Sem Parar”. Nika
nigdy nie była fanką takiej muzyki, od podstawówki słuchała rocka, ale klubowa
muzyka w połączeniu z pięknym Madrytem, gorącym latem i całkiem dobrym towarzystwem
nowego kolegi powodowała że czuła się co raz lepiej. Mario okazał się wielkim
Madridistą od dzieciństwa i lekko zadufanym w sobie chłopakiem, ale nawet sympatycznym. Dojeżdżając na miejsce Nika przystawiła nos do szyby i nie mogła
się nadziwić, jak piękne i ekskluzywne wille znajdowały się w tej dzielnicy. Każdy
z domów miał idealnie obstrzyżony trawnik, basen i korty tenisowe. Kiedy
Mario zajechał pod wskazany adres wysiadł jako pierwszy z samochodu i otworzył
koleżance drzwi. Dziewczyna wysiadła.
- Łał. Po tym, jak jadłeś rano tosta nie spodziewałam się, że jesteś
takim dżentelmenem.
- Widzisz, pozory mylą – uśmiechnął się – Więc, w którym domu mieszka
ten bachor? Założę się, że jest mega rozwydrzony. Nie będziesz miała z nim
łatwo.
- No tutaj – wskazała willę za potężnym murem, przed którą stali
- Tutaj? – Mario zapytał z niedowierzaniem i zakrztusił się własną
śliną
- Tak, tutaj. Masz – odpowiedziała i podała mu kartkę z adresem
- Może jednak się pomyliliśmy? Nie napisałaś złej ulicy? Może zamieniłaś
cyferki w numerze? – powiedział pod nosem i przeszedł się kawałek w jedną i
drugą stronę, żeby zobaczyć adresy sąsiednich domów
- Co ty wyprawiasz? Nie, nie pomyliliśmy się, to dokładnie ten dom.
- Uuu…
- Znowu to tajemnicze „uuu”. Mam się bać tym razem?
- Kojarzysz takiego gościa Cristiano Ronaldo?
- I to jak kojarzę. Co on ma z tym wspólnego?
- Widzisz, mała. – założył ręce z tyłu szyi, wydął policzki i głośno
wypuścił powietrze, po czym popatrzył na zdezorientowaną Nikę - To – wskazał palcem
willę, naprzeciwko której stali – To tak jakby jego dom. Masz dziewczyno
szczęście.