niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział szósty

Przez sen czuła, jakby ktoś jej wbijał szpilki w całe ciało. Straszny ból powodował, że spała bardzo czujnie i kiedy zadzwonił budzik od razu podniosła powieki. Przewróciła oczami na myśl, że dzisiaj kolejny dzień, który trzeba będzie przeżyć. Właściwie to nie tak wyobrażała sobie czas spędzony w tym mieście. Od zawsze było to jej wymarzone miejsce do życia, a teraz miała wrażenie, jakby wszystko było pozbawione sensu. Była zdenerwowana na Hugo, który  zadzwonił podczas najlepszego momentu w całej imprezie i poprosił ją, aby jednak pojawiła się następnego dnia w jego domu, bo wypadła mu ważna sprawa do załatwienia. Oczywiście nie wyjaśniła mu, że jest właśnie w klubie, pije z przyjaciółkami piwo i zaraz ma poznać chłopaka z którym Monika całowała się kilka chwil wcześniej w łazience. Po prostu zgodziła się, bo sama nie wiedziała czemu, ale dziwnie zależało jej na tej pracy. Powiedziała koleżankom, by resztę wieczoru spędziły bez niej, bo ona musi wrócić do mieszkania, by przygotować się na następny dzień.  Jednak dziewczyny były uparte i stwierdziły, że albo wszystkie zostają, albo wszystkie idą. Dlatego wróciły do domu. Wstała, otworzyła szafę i spojrzała na wewnętrzną stronę jej drzwi, gdzie było zawieszone spore lustro. Wygląd osoby która się w nim pojawiła nie satysfakcjonował jej. Ciemne włosy, zawsze ułożone, tamtego poranka wyglądały co najmniej niekorzystnie. Oczy koloru gorzkiej czekolady stały się niewyraźne, bardzo zaspane i szkliste. Sylwetka drobna, szczupła, o kobiecych kształtach. Jęknęła i zamknęła szafę, po czym otworzyła ją po raz kolejny. Skarciła siebie w myślach, że traci bezsensownie cenne sekundy poranka. Wyjęła z półek krótkie, dżinsowe spodenki oraz koszulę w odcieniu pudrowego różu o lejącym materiale i włożyła rzeczy na siebie. Szybko przejrzała się w lusterku i stwierdziła, że wygląda jak zwykle beznadziejnie, choć w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Ruszyła w stronę kuchni, co chwilę podpierając się ścian i mebli. Czuła się bardzo słabo, ale wiedziała że musi wziąć się w garść, ponieważ miał być to pierwszy dzień jej pracy. Przeszła przez aneks dzienny i znalazła się w kuchni, gdzie otworzyła lodówkę. Świeciła pustkami. Gdzieś, na końcu, znalazła kawałek zmrożonego sera i wepchała go do ust. Otworzyła pudełko po herbacie i odkryła, że nie ma ani jednej torebki. Uśmiechnęła się ironicznie sama do siebie kręcąc głową. Już czuła, że ten dzień nie zaliczy do udanych. Szybko przedostała się do łazienki, gdzie nałożyła makijaż, wzięła najpotrzebniejsze rzeczy i wyszła z domu, decydując, że zje śniadanie w McDonaldzie. Wychodząc z klatki na zewnątrz poczuła falę gorącego powietrza. Zmarszczyła czoło, jak miała w zwyczaju, i ruszyła w stronę przystanku. Próbowała się uśmiechnąć na myśl, że jest w Madrycie, jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi, ale nie miała na to siły. Usiadła na ławce, czekając na autobus i czytała slogany pojawiające się dookoła. Gdzieś było napisane o wielkiej paczce rogalików za jedyne kilka euro, w innym miejscu coś o jakiś Bajorach, a na jeszcze innym bilboardzie reklamowano proszek na ból głowy. To ostatnie dało jej coś do myślenia i wyjęła z torebki leki zamknięte w plastikowej tubie. Nasypała na rękę dwa po czym rozejrzała się wokół i dosypała jeszcze kilka. Wszystko popiła wodą. Nie wiedziała, co jej dolegało – mógł być to równie dobrze kac po ostatnim wieczorze jak i coś zupełnie innego, ale miała nadzieję że Apap podziała zarazem na bolące ciało i duszę. Pogrążona w zamyśleniu nie zauważyła nadjeżdżającego autobusu. W ostatnim momencie ocknęła się i weszła do niego, gdy drzwi już się zamykały. Był prawie 40 stopniowy upał i kilkadziesiąt osób w autobusie, co równało się kilkudziesięciu spoconym pachom. Wstrzymała oddech i obiecała sobie, że cokolwiek się stanie, nic nie wyprowadzi jej już z równowagi.  
***
Gdy wysiadła z autobusu bardzo jej ulżyło. Wiał lekki wietrzyk i trochę się ochłodziło. Ruszyła w stronę centrum handlowego w którym na jednym z pięter znajdowały się restauracje szybkiej obsługi. Podziwiała domy, wieżowce i różnego rodzaju zabytki znajdujące się wokół galerii. Co chwilę zatrzymywała się, by móc choć chwilkę dłużej popatrzeć na miasto. Z każdą minutą jej humor się poprawiał. W końcu stanęła przed głównym wejściem Principe Pio i weszła do środka. W środku tygodnia o tej porze ludzi w centrum było wyjątkowo mało, dlatego swobodnie mogła przedostać się tam, gdzie chciała. Weszła na ruchome schody i wjechała na górę. Miała wielką ochotę, żeby wejść do kilku sklepów, które kusiły nowymi kolekcjami i wyprzedażami, ale nie miała na to czasu. Stanęła przed kasą McDonalda i zdecydowała się na tosta i małą kawę. Sięgnęła do torebki, by wyjąć portfel i zamarła. Przypomniała sobie, że rano zapomniała włożyć do niego pieniędzy. Szybko sprawdziła, czy jakimś cudem ma tam jeszcze chociaż drobniaki, ale nie było praktycznie nic. Zrezygnowana opadła na krzesło stojące zaraz obok i usłyszała głos.
- Hej? Sorry?
Nagle zrobiło jej się gorąco i popatrzyła w stronę, z której dochodzi. Nie musiała szukać daleko. Zobaczyła wysokiego chłopaka, mniej więcej w jej wieku, o typowo hiszpańskiej urodzie.
- To tak jakby moje krzesło, bejbe. To znaczy jedno z moich krzeseł.
- Sorry, zaraz się przesiądę. Mogę na tamto? – wskazała siedzenie przy innym stoliku – Czy ono też jest twoje?
- Wszystko tu jest moje, jeśli chcesz wiedzieć. To galeria handlowa mojego ojca  – uśmiechnął się szeroko i powrócił do zjadania w obrzydliwy sposób tosta, który rozpadał się na kawałki.
Nika już miała wstać, ponieważ i tak nie miała pieniędzy na śniadanie, ale gdy tylko podniosła się z miejsca zrobiło jej się słabo i opadła na nie z powrotem.
- Coś z tobą nie tak? – zapytał nowy znajomy, kiedy usłyszał, że Nika ciężko oddycha – Może tosta?
Weronika spojrzała na kawałek pieczywa z odrobiną topionego sera,  który podsunął jej chłopak niewinnie się uśmiechając. Była bardzo głodna, ale nie wyglądał zbyt apetycznie. Skrzywiła się.
- Nie, dziękuję. Wszystko w porządku. Po prostu nie jadłam dziś jeszcze nic, to pewnie dlatego.
- Pewnie tak – wzruszył ramionami – To czemu nic nie kupisz?
- Dobre pytanie. Nie wzięłam kasy z domu. Tobie to pewnie się nie zdarza, prawda? Z ojcem milionerem zawsze nosisz przy sobie sztabki złota - skwitowała ironicznie
- Nie aż tak – zaśmiał się i wstał od stołu
Po chwili wrócił z tostem i kubkiem kawy.
- Masz, prezencik dla ciebie. Raz w życiu będę miły. Ale skoro doszliśmy już do etapu kupowania sobie śniadań, powinienem wiedzieć, jak masz na imię. Ja jestem Mario.
Dziewczyna uśmiechnęła się zaskoczona, ale przyjęła podarunek i rozpakowała jedzenie.
-  Nika. Nie trzeba było, naprawdę. Oddam ci pieniądze, obiecuję.
- Oddasz? Oddać to ty możesz co najwyżej w naturze – puścił jej oko i zaśmiał się
Weronika popatrzyła na chłopaka przestraszona. Mario zerknął na nią i roześmiał się jeszcze bardziej.
- Spokojnie. Niezła jesteś, ale już mam kogoś na oku. Ah, Sarę Carbonero. To jest dopiero kobieta. Zazdroszczę temu Ikerowi – przyznał rozmarzony
- Carbonero? – zapytała wyraźnie rozbawiona
- Tak, Carbonero. Ale ty pewnie nie wiesz kto to, bo nie wyglądasz mi na hiszpankę. Masz w sobie coś wschodniego.
- Konkretnie polskiego. Ale składa się że dobrze wiem, kim jest ta cała Carbonero.
- Aa, Polszka! Polszka ladna ziefszyny! – powiedział po polsku, mocno kalecząc i oblizał górną wargę
Nika, która miała w ustach kawę, zaśmiała się i opluła przez przypadek stolik i chłopaka.
- Sorry! Wielkie sorry.
- Ej, bejbe, uważaj trochę. Ty mi zabrałaś krzesło, ja ci kupiłem śniadanie, a teraz mnie oplułaś. Dzięki, fajna zapłata.
- No przepraszam – powiedziała Nika wycierając stolik chusteczką i wysłała znajomemu buziaka w powietrzu
Kiedy stolik był już czysty, Weronika odruchowo odblokowała telefon, który leżał obok niej. Spojrzała na godzinę i otworzyła szeroko oczy.
- O mój Boże. Jest strasznie późno, spóźnię się do pracy. Muszę lecieć.
- Gdzie pracujesz?
- W sumie to jeszcze nie pracuję. Dzisiaj mam pierwszy dzień, idę niańczyć jakieś dziecko. Najgorzej że nie mam pojęcia gdzie jest ta ulica. Miałam wziąć taksówkę, ale nawet nie mam za co zapłacić.
- Jaki to adres?
- Czekaj – sięgnęła do torebki i wyjęła kawałek zmiętego papieru – Adres masz tutaj.
- Uuu.
- „Uuu”?
- Na bogato – otworzył szeroko oczy i pokiwał głową, po czym przeniósł wzrok na Nikę – Ten twój tatuś pracodawca musi być mocno nadziany. To strasznie daleko, ekskluzywna dzielnica. Chodź, podrzucę cię. I tak za taksówkę zapłaciłabyś miliony.
- To nie w porządku. Poradzę sobie, naprawdę. I tak wystarczająco mi pomogłeś.
- Nie marudź – podszedł do Niki, przechylił głowę i zrobił słodkie oczka – Właściwie to zrobisz mi przysługę.
- Przysługę?
- Tak. Będę miał pretekst żeby przejechać się dłużej moim Maserati.
- Maserati, mówisz? To chyba dam się skusić – odparła z uśmiechem Nika i ruszyli w stronę parkingu.
***
Podróż była długa i trochę męcząca. Nie była to godzina szczytu, ale mimo wszystko w stolicy Hiszpanii na ulicach kręciło się mnóstwo samochodów. Przedarcie się przez centrum, żeby dotrzeć na drugi koniec miasta, zajęło dużo czasu, ale fakt, że jechali nowiutkim Maserati umilił im drogę. W czasie podróży słuchali hiszpańskich przebojów i piosenki Katii „Boom Sem Parar”. Nika nigdy nie była fanką takiej muzyki, od podstawówki słuchała rocka, ale klubowa muzyka w połączeniu z pięknym Madrytem, gorącym latem i całkiem dobrym towarzystwem nowego kolegi powodowała że czuła się co raz lepiej. Mario okazał się wielkim Madridistą od dzieciństwa i lekko zadufanym w sobie chłopakiem, ale nawet sympatycznym. Dojeżdżając na miejsce Nika przystawiła nos do szyby i nie mogła się nadziwić, jak piękne i ekskluzywne wille znajdowały się w tej dzielnicy. Każdy z domów miał idealnie obstrzyżony trawnik, basen i korty tenisowe. Kiedy Mario zajechał pod wskazany adres wysiadł jako pierwszy z samochodu i otworzył koleżance drzwi.  Dziewczyna wysiadła.
- Łał. Po tym, jak jadłeś rano tosta nie spodziewałam się, że jesteś takim dżentelmenem.
- Widzisz, pozory mylą – uśmiechnął się – Więc, w którym domu mieszka ten bachor? Założę się, że jest mega rozwydrzony. Nie będziesz miała z nim łatwo.
- No tutaj – wskazała willę za potężnym murem, przed którą stali
- Tutaj? – Mario zapytał z niedowierzaniem i zakrztusił się własną śliną
- Tak, tutaj. Masz – odpowiedziała i podała mu kartkę z adresem
- Może jednak się pomyliliśmy? Nie napisałaś złej ulicy? Może zamieniłaś cyferki w numerze? – powiedział pod nosem i przeszedł się kawałek w jedną i drugą stronę, żeby zobaczyć adresy sąsiednich domów
- Co ty wyprawiasz? Nie, nie pomyliliśmy się, to dokładnie ten dom.
- Uuu…
- Znowu to tajemnicze „uuu”. Mam się bać tym razem?
- Kojarzysz takiego gościa Cristiano Ronaldo?
- I to jak kojarzę. Co on ma z tym wspólnego?
- Widzisz, mała. – założył ręce z tyłu szyi, wydął policzki i głośno wypuścił powietrze, po czym popatrzył na zdezorientowaną Nikę - To – wskazał palcem willę, naprzeciwko której stali – To tak jakby jego dom. Masz dziewczyno szczęście.